RECENZJA do gry Neon Genesis Evangelion (J) [!] |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Neon Genesis Evangelion to dla programistów ciężki orzech do zgryzienia. Trudno wszakże trafić w wyrafinowane gusta fanów tego serialu. Z jednej strony gracz taki chciałby wcielić się w Shinjego, Rej lub Asukę jako pilota Evy, z drugiej zaś nie zniesie profanacji specyficznego dla Evangeliona klimatu. Jest to istny konflikt tragiczny, gdyż tych dwóch żądań po prostu połączyć się nie da. NGE na Nintendo 64 to (przynajmniej z założenia) bijatyka z lekko zaakcentowanymi elementami fabularnymi. Historia przedstawiona w grze nie różni się od tej znanej z animy, jest tutaj tylko pretekstem do toczenia kolejnych starć. Nie będzie więc przeszkadzać nieznajomość języka japońskiego, gdyż gra nie ukazała się poza Krajem Kwitnącej Wiśni. Rozgrywka podzielona jest na dwa tryby: Story Mode i Simulation Mode. Ten ostatni składa się z prostych minigierek odblokowywanych wraz z postępami w grze. Polegają one na zestrzeleniu jak największej liczby nieprzyjaciół w określonym czasie. Zmieniają się tylko przeciwnicy, uzbrojenie i dostępne do wyboru mechy. Głównym trybem jest oczywiście Story Mode. Złożony jest on z trzynastu misji w których jako pilot Evy walczymy z Aniołami - najeźdźcami, których celem jest dopełnienie apokalipsy. Przed każdym z zadań czeka nas odprawa, bardzo fajnie, jak na możliwości N64, zrealizowana. Lekko animowane, mangowe obrazki, wsparte niezłej jakości voice - actingiem. Trzymają klimat i dobrze wprowadzają do kolejnej bitwy. W tym momencie wychodzą na wierzch wszystkie wady tej produkcji. Wiadomo – nie można było z NGE uczynić bijatyki w pełnym tego słowa znaczeniu. Specyficzność walk tam przedstawionych na to nie pozwala. Weźmy na przykład ósmego anioła – Sandalphona. Potworek ten siedział w wulkanie i po różnych perturbacjach został w końcu unicestwiony przez pojedyncze pchnięcie nożem. W grze poradzono sobie z tym problemem w dość mało elegancki sposób. Tam gdzie się dało, wciśnięto elementy bijatyki, a wszędzie indziej różne inne kombinacje, które w większości przypadków sprowadzają się do minigierek. W efekcie otrzymaliśmy prostą, płytką i nieciekawą rozgrywkę. Trzeba jednak przyznać, że gameplay ma również swoje przebłyski. Dobrym przykładem jest walka z Israfelem, według mnie jeden z najśmieszniejszych odcinków serialu. Udało się go bardzo dobrze przełożyć na grę. Tak jak w animie, naszym najważniejszym zadaniem jest zsynchronizowanie ataków dwóch Ev w rytm muzyki. Zrezygnowano tu zatem z bijatyki na rzecz elementów rytmicznych. Etap jest krótki i nieskomplikowany, ale bardzo ekscytujący. W zabawny sposób wyjaśnia też niepowodzenie ostatniej fazy planu Shinjego i Asuki. Pierwszy warunek uznaje za niespełniony, pozostaje pytanie - co z klimatem? Tu na szczęście jest dużo lepiej. Jak już wspomniałem, odprawy z voice – actingiem robią swoje. Również podczas walk często można usłyszeć rozmowy załogi NERV’u - reakcje na zaistniałe sytuacje. Same walki mają przebieg zgodny z faktami serialowymi (co oczywiście przypłaciły grywalnością). Fani animy znajdą w grze wiele drobnych, acz interesujących smaczków. Przykłady można mnożyć: plansza wyświetlająca statystyki po każdym levelu wygląda identycznie jak tablica z telewizyjnymi napisami końcowymi; menu główne to nic innego jak interface MAGI; kasowanie save'ów zwane jest „trzecim uderzeniem”. Małe, ale bardzo klimatyczne. Co ciekawe, zakończenie gry różni się dosyć diametralnie od kinowego. Czy to zmiana na lepsze, czy gorsze, oceńcie sami. Swoją rolę w budowaniu atmosfery świetnie spełnia też muzyka. Cały soundtrack to nieco zubożone jakościowo wersje tego, co mogliśmy usłyszeć w telewizji. Niby nic nowego, ale pasuje przecież idealnie. Dźwięki także są niczego sobie, szczególnie fajnie wyszły odgłosy wydawane przez Eve w trakcie berserku. Biorąc pod uwagę pojemność kartridża Nintendo 64, jest bardzo dobrze. Oprawa graficzna to połączenie trójwymiaru z płaskimi bitmapami. Rozwiązanie takie sprawdza się doskonale. Modele Aniołów oraz Evangelionów są szczegółowe i ładnie animowane. Również otoczenie w którym przyjdzie nam działać jest całkiem, całkiem. Większość bitew rozgrywa się w Tokio – 03, wiec elementem dominującym w krajobrazie są wieżowce oraz inne budynki. Nieco gorzej wypadły efekty specjalne – błyski, wybuchy czy dym. Widać też niestety, że obrazki ilustrujące rozwój fabuły (przeniesione żywcem z animy) zostały poddane dość mocnej kompresji. Mimo wszystko miło popatrzeć na sceny znane z telewizji, przerobione na trójwymiar. Tym bardziej, że są w pełni wierne oryginałowi. Panowie z Bandai próbowali walczyć z fatum ciążącym nad Evangelionem i za to należą im się brawa. Finalna klęska była jednak nie do uniknięcia. Nie jest to katastrofa na miarę Edypa, ale do sukcesów w żadnym wypadku tej gry zaliczyć nie można. Na pocieszenie, fanom NGE pozostają manga oraz anima, które z bez problemu zastąpią im ten nieudany tytuł. |
||||
|