RECENZJA do gry X-Men - Mutant Apocalypse (U) |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Marvel to producent bardzo popularny w Stanach Zjednoczonych. Firma została założona w 1939. Do dzisiaj jest to dobrze działający interes z dużymi dochodami. Spod jego skrzydeł wywodzą się tacy bohaterowie jak Spiderman, Captain America, Hulk czy X-Meni. Każda postać była popularna dzięki komiksom. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Marvel poszedł kilka kroków dalej. Przy dużej popularności zaczęto kręcić filmy animowane oraz wytwarzać gry z ulubionymi bohaterami. W interesie filmowym pomocną dłoń wyciągnął Warner Bros. W świecie gier –Capcom i LJN. Wszystko przyniosło ogromne zyski. Gry jednak były na ostatnim miejscu pod względem liczby dochodów (w latach dziewięćdziesiątych). Nie chcę powiedzieć, że cała robota przy nich była zbyteczna, ale nic ze sobą te produkcje nie reprezentowały. Można przypuszczać, że były robione na siłę. LJN trzymał jeszcze jakiś cień oryginalności w swoich produkcjach. Nie można tego niestety przypisać drugiemu firmie Capcom. Typowym przykładem komercji jest gra X-Men Mutant Apocalypse. Jest to typowa chodzona bijatyka tyle, że jest inna fabuła i inni bohaterowie. Historia wygląda następująco. Porwano część załogi X-Menów na wyspę Genosha. Reszta mutantów musi ich uratować i tyle. Po nazwie możemy stwierdzić, że gra polega na niedopuszczeniu Apokalipsa do realizacji jego złych celów. Ja tak myślałem na początku. „W praniu” okazuję się, że tytułowego czarnego bohatera pokonuje się w połowie gry! Natomiast na końcu pokonuje się Magneta. Rozplanowanie akcji można śmiało nazwać dziwnym. Czasami również fabuła staje się mało atrakcyjna dzięki, niektórym zadaniom typu: zniszcz wojsko, potrenuj przed walką czy przejdź do następnego poziomu. Rozumiem, że trzeba tworzyć cały czas akcję, ale dialogi czy małe filmiki pokazowe (w planszy), też by się przydały. Taki jest właśnie Capcom. Nie specjalnie dba o wymyślenie dobrej solidnej historyjki dla gier. Szkoda, że nie możemy podziwiać opowieści, na którą X-Meni zasługują. Przejdźmy teraz do strony technicznej. Menu główne przedstawia się następująco. Mission Mode, Training Mode, Password i wybór udźwiękowienia mono lub stereo. Powiedzmy, że jest prawie w sam raz. Napisałem ‘prawie’, bo oczywiście brakuje nam tutaj więcej opcji! Gra powinna mieć oddzielny dział w menu, w którym można sobie spokojnie ustawić własne optymalne parametry do grania. Niestety są takie produkcje gdzie musimy się pogodzić z wyśrubowanym stylem. W przypadku producenta, który wydał X-Men MA, to się nie dziwię, że nie ma żadnych opcji. Capcom ma taki zwyczaj, iż niechętnie wstawia dział ‘options’ do swoich produkcji. Ale nie ma co już się nad tym żalić. Omówmy teraz dwa tryby gry naraz -‘Mission Mode’ i ‘Training Mode’. Łatwo można spostrzec, że są do siebie bardzo podobne. Tryb treningu daje nam możliwość zagrania w każdą (początkową) misję. Umiejętności mutantów można wykorzystać jednym przyciskiem (co w opcji grania na misje jest niemożliwe). Na dodatek dostajemy po trzy życia dla każdej osoby. To wszystko co nam może zaoferować trening. Jaką rolę spełnia ta opcja w założeniach producentów? Otóż nasza gra posiada hasła (tzw. password’y) by nie stracić czasu na przechodzenie jej za każdym razem od samego początku. Jednak pierwsze takie hasło pojawia się wtedy, gdy przejdziemy wszystkie początkowe misje. Jest ich dokładnie pięć (każda misja jest przydzielona dla określonego bohatera). Dużo prawda? Jest to mniej więcej połowa całej gry! Autorzy darowali sobie hasła, by zrobić odrębny tryb. Jak już opanujemy całkiem dobrze wszystkie poziomy by je przejść, dopiero dostaniemy upragnione hasło. Dla mnie to jest co najmniej dziwne. Przecież prawie to samo mogę sobie sprawić grając na Mission Mode. Nie pomyślano nawet o jakichś ułatwieniach w postaci podpowiedzi jak zrobić jakichś chwyt, co mnie osobiście zdziwiło. Ostatnim naszym przystankiem (przed oceną grafiki i dźwięku) będzie omówienie najważniejszej części X-Men MA –trybu misji. Wyżej jedynie cząstkowo napisałem, że jest bliźniaczo podobny do treningu. Jednak jak on sam wygląda? Postaram wam szczegółowo opisać z czym mamy do czynienia. Jak podałem na początku recenzji, gra jest chodzoną bijatyką…tak więc kim ‘chodzimy’? Wybór bohaterów nie sprawił tak wielkiej niespodzianki. Mamy do dyspozycji Psylocke, Cyklopa, Wolverine’a, Gambit’a oraz Bestię. Każda postać ma swój styl walki oraz zdolności. Bohaterowie w pewnym stopniu różnią się od siebie między innymi stylem zadawania ciosów lub wysokością skoku. Na początku wszyscy mają swoje indywidualne plansze, gdzie mogą pokazać swoje umiejętności. W ten sposób możemy ocenić kim najlepiej się poruszać w kolejnych misjach. Prócz zwykłych ciosów mamy do dyspozycji laser Cyklopa, karty Gambit’a lub niestandardowe uderzenia innych bohaterów. Niestety nie wykorzystano w żaden sposób telekinezy czy telepatii Psylocke. Warto też wspomnieć, że Bestia i Wolverine potrafią przyczepiać się do ścian (jeden poziomo, drugi pionowo). Jednak w dalszych częściach gry ich dodatkowe możliwości według mnie są zbyteczne. Nie ma niestety żadnych ułatwień w postaci broni, co jest częstym atrybutem takich gier (mutanty używają tylko swoich mocy, tak było w komiksach i bajkach). Nie rozpieszczono również fanów motoryzacji. Nie ma, żadnych środków transportu. Po prostu, idziesz i bijesz każdego kto Ci stanie na drodze. To brzmi trochę nudnawo prawda? Na szczęście jest kilka czynników, które uatrakcyjniają grywalność. Możemy się napotkać na całą gamę pułapek (zaczynając od opadającej podłogi, po płynącą wprost na nas lawę). Są również małe łamigłówki i labirynty. Czasami nie jest tak łatwo przejść do następnego poziomu. Trzeba mieć odrobinę wyobraźni by nie stać w miejscu. Dobrze, że nie mamy tutaj drogę w prostej linii do ukończenia planszy. To jest niestety najgorszy minus, niektórych chodzonych bijatyk. W wypadku X-Men MA nie odczuwa się tego tak znacząco. Jeśli chodzi o przeciwników, których spotykamy, to ogólnie pod względem różnorodności jest ich w sam raz. Natykamy się na żołnierzy z karabinami, granatami czy nożami. Niektórzy umieją się nawet teleportować. To bardzo ważny plus dla tej gry. Nie robi się wtedy monotonna. Nie odgadniemy tego kto wyłoni się następny, co stawia nas w ciągłej gotowości. Grę dodatkowo urozmaicają ‘mini bossowie’. Jest to zwykle jakiś robot. Gdy na takie coś się natkniemy, gra częściowo przyjmuję styl gry a’la Tekken (czyli paski z HP oraz walka do upadłego). Takie same zasady tyczą się samych bossów, których pokonujemy na końcu plansz. Na szczęście każdy jest zupełnie inny. Jeżeli już mówimy o końcu plansz i bossach, to natknąłem się na ciekawy tok akcji. Niektóre misje ograniczają się jedynie do pokonania danego osobnika, który będzie przed Tobą lub w pobliżu (można to zauważyć przy walce z Omegą Red czy Juggernaunt’em). Takie pomysły można zobaczyć chociażby w Megamanie, który (jak wiadomo) też się wywodzi ze stajni Capcoma. Inni producenci raczej nie garną się do takich konceptów wystawiania od razu całego bossa planszy. Zanim się z nim spotkamy, to zwykle musimy przejść mały kawałek co przedłuża okres grania. Nasi X-Meni są mimo wszystko jak na bijatykę, grą przeciętną w długości jej przechodzenia. Nie musimy się martwić, że zaraz cała frajda po prostu się skończy. A może również nie prędko się skończyć, bo każdy bohater ma na starcie po dwa życia. Czyli jeśli raz polegniemy, to możemy podejść za drugim razem. Przy, niektórych pułapkach takie dodatkowe życie jest całkiem przydatne. A można także jego liczbę zwiększyć! Jak ? Tutaj sprawa jest jasna. Musisz dobrze się rozglądać za rzeczami, które Ci w pewien sposób pomogą. W tym wypadku może być właśnie życie. Natrafimy też na inne pomoce. Standardowo jest to ‘apteczka’ czy inne cuda. Grafika prezentuje styl charakterystyczny dla Capcomu. Nie trzeba daleko szukać by zobaczyć gry o podobnych szatach. Jednak nie jest aż tak do końca wszystko identyczne. W tej grze akurat zauważamy lekkie przyciemnienie barw. Nie ma tutaj mocnej ostrości jaką możemy zobaczyć w innych produkcjach. Nie napiszę też, że kolory są mętne i bez życia. Oczywiście mają swój własny charakter co wpływa na klimat. Jeśli chodzi o wykończenia różnych rzeczy czy postaci, to jest wszystko ok. Jak na platformę SNES jest detale są na bardzo przyzwoitym poziomie. Nie powiem jednak, że to jest szczyt, bo to oczywiście nie jest. Capcom ma pełno podobnych technicznie wykończonych szat. Próbuje nawiązać jej treść do komiksu lub bajki co jest miłe dla oka. To bardzo fajna cecha tego producenta, lecz już bardzo oklepana. Muzyka nawiązuje stylem do rocka. To nas może nie dziwić z tego względu, iż bohaterowie Marvela, często byli pokazywani z lekko mocniejszą muzyczką jaką jest właśnie rock. Oczywiście takie klimaty nie towarzyszą nam zawsze. Znajdzie się również miejsce na melodię oddającą odpowiedni klimat. Dziwię się tylko, że żadna kompozycja nie jest takim trochę lepszego gatunku okazem. Marvel stara się (w kreskówkach, jak i grach) muzyka wpadła w ucho. W tym wypadku Capcom pokazał własne, nie do końca wspaniałe pomysły. Są lepsze motywy w grach. Możemy takie usłyszeć w Spiderman and Venom - Maximum Carnage, czy Spiderman - Return Of The Sinister Six. W X-Men Mutant Apocalypse jest duży wpływ Capcomu w muzyce. Mastering za to jest dobrze ustawiony do grafiki. Dźwięk jest lekko przytłumiony i nie za ostry. Do technicznego wykonania nie mam zastrzeżeń. Ogólnie ta gra jest jedną częścią wielkiej układanki chodzonych bijatyk Capcomu, które nie wyrażają w pełni swojej oryginalności. Tutaj jest podobnie jak na wielu innych produkcjach. Wystarczy zagrać w The Punisher’a czy inną produkcję by zobaczyć podobieństwo. Dobrze, że przynajmniej są czasami akcje, które podgrzewają chęć samego grania (mowa o wcześniej już wspomnianych pułapkach i innych). To jest niestety za mało by ocenić bardzo wysoko. Co najwyżej mogę powiedzieć, że produkcja jest całkiem niezła. Poprzechodziłem sobie plansze i czasami miałem trudności z bossami, aż do samego końca. Po skończonej grze mam nawet dobre wspomnienia. Polecam ją dla fanów. |
||||
|