RECENZJA do gry Chrono Cross |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Za czasów panowania pierwszego PlayStation, Square odwróciło się od Nintendo i przeniosło swoje flagowe tytuły na platformę Sony. Archaiczne kartridże, używane wtedy przez konsolę BigN nie mogły już pomieścić gier tak rozbudowanych jak Final Fantasy czy Vagrant Story. W tym okresie powstała również inna znakomita, choć nieco zapomniana i niedoceniana produkcja Kwadratowych. Zacznijmy od fabuły, bo to najmocniejsza strona Chrono Crossa. Akcja rozgrywa się na archipelagu ElNido, około roku 1020 A.D (20 lat po Chrono Triggerze). Opowiada o chłopcu imieniem Serge, który podczas spaceru po plaży z niewiadomego powodu przenosi się do innego, równoległego świata. Opowieść ta jest fascynująca, w subtelny sposób traktuje o przyjaźni, miłości, a także innych problemach egzystencjalnych. Zrozumienie intrygi wymaga od gracza dużego skupienia oraz znajomości historii przedstawionej w Chrono Triggerze, do którego występuje wiele nawiązań. Niestety nie dane nam będzie pokierować Chronem, Marle ani Luccą, niemniej mają oni swój wkład w rozwój wydarzeń. W trakcie wędrówki między światami spotkamy natomiast wielu innych NPC'tów, którzy zechcą się do nas przyłączyć. Jest ich bardzo dużo - około czterdziestu, a z niektórymi związane są rozbudowane subquesty. Postaci te są mocno zróżnicowane – najwięcej jest oczywiście ludzi, ale występuje też wiele baśniowych stworzeń. Niektórych z nich można skojarzyć z bohaterami poprzednich części Chrono sagi, lecz potwierdzenia na to nigdzie nie znajdziemy. Gra daje wolną rękę co do wyboru składu drużyny, więc możliwych jest naprawdę sporo kombinacji. Oprawa audiowizualna należy do pierwszej ligi PSX. Lokacje, po których się poruszamy są dwuwymiarowe, z elementami 3D, zaś postaci w całości trójwymiarowe. Wszystko zostało wykonane bardzo starannie, tła są kolorowe i pełne szczegółów. Jedyny mankament to efekty czarów, które, nomen omen, są mało efektowne. Nie, żeby były kiepskie, ale nie zachwycają tak jak inne elementy grafiki. Na pochwałę zasługują wstawki FMV. Pojawiają się w kilku kluczowych momentach i świetnie budują nastrój. Autor oprawy dźwiękowej, Yasunori Mitsuda znany jest między innymi z poprzednich części serii Chrono oraz Xenogears. Również tym razem odwalił kawał dobrej roboty i naprawdę jest czego słuchać. Utworów jest bardzo dużo, soundtrack (wydany osobno) mieści się na dwóch płytach CD. Każdy kawałek niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Dobrym przykładem jest starcie z jednym z bossów, gdzie smutna melodia naprawdę sprawia, że żal jest z nim walczyć. Co ciekawe, wiele utworów inspirowanych jest piosenkami z Radical Dreamers - alternatywnego sequela Chrono Triggera. Taki mały autoplagiat. Duże wrażenie robi sposób przedstawienia walki. Na początku możemy zachwycać się pejzażem ukazanym z różnych efektownych ujęć - zbliżenia na najważniejsze elementy krajobrazu (posągi, budynki, rośliny) czy widok z lotu ptaka to tylko niektóre z nich. Efektu dopełniają dźwięki charakterystyczne dla danego obszaru - nad morzem usłyszymy szum fal, śpiew mew itd. Jednak dopiero w trakcie bitwy kamera w pełni rozwija skrzydła. Dzięki różnym reżyserskim sztuczkom walka wygląda bardzo spektakularnie i dynamicznie. Co więcej, jeżeli przytrzymamy jeden z przycisków na padzie, interface znika i możemy bez przeszkód podziwiać efekty naszych ataków. Niestety wydłuża to znacznie każdą potyczkę i nawet ze słabymi przeciwnikami możemy się męczyć dłużej niż byśmy chcieli. Nie oznacza to wcale, że walki są nudne - wręcz przeciwnie. Dają dużo satysfakcji, zwłaszcza starcia z bossami. Nie da się jednak ukryć, że po pewnym czasie stają się przykrym obowiązkiem (jak w większości jRPG) i staramy się ich unikać. Na szczęście Chrono Cross jest bardzo przyjazny graczowi - expić nie trzeba, a z racji tego, że zrezygnowano z losowych starć, większość przeciwników można bez problemu ominąć. Na dodatek z każdej potyczki da się szybciutko uciec. Tyczy się to również bossów, a nawet samego „głównego złego”. Gdy sprawy zaczną przybierać zły obrót, wycofujemy się, przegrupowujemy, a następnie wracamy na pole bitwy. Warto też wspomnieć o automatycznym leczeniu po każdej potyczce, co bardzo ułatwia życie, zwłaszcza, że nie raz przyjdzie nam stoczyć dwa lub nawet trzy bitwy pod rząd. System walki pozostał turowy, aczkolwiek różni się dosyć od standardowego, stosowanego w większości jRPG. Wszystko opiera się o punkty wytrzymałości, których każda postać otrzymuje w każdej rundzie siedem. Wykorzystujemy je na atak (do wyboru mamy trzy: słaby, średni i mocny, im silniejszy tym szansa na trafienie przeciwnika mniejsza) lub rzucanie czarów, zwanych w CC „Elementami”. Można je kupić w sklepach, zdobyć na przeciwnikach (zastawić pułapkę albo ukraść), a także znaleźć schowane w skrzyniach. Nie dostajemy ich natomiast przy levelowaniu. Każda postać ma przydzielony kolor – atrybut określający, którymi elementami posługuje się najlepiej oraz na jaki jest bardziej lub mniej odporna. Wraz ze wzrostem poziomu otrzymujemy kolejne sloty, w które można wsadzić elementy. Trzeba się dobrze zastanowić jak je poukładać, bo każdego z nich można użyć tylko raz w czasie jednej walki. Dosyć nietypowo została rozwiązana sprawa uzbrojenia. Nie kupujemy go w sklepach, a wykuwamy ze składników znalezionych podczas gry. To ciekawy, obecnie powszechnie w grach RPG stosowany pomysł. Tutaj wydaje się jednak trochę niedopracowany, ponieważ oferta kowali jest mocno ograniczona i w rezultacie oręż zmieniamy bardzo rzadko. Ciężko dokładnie powiedzieć ile czasu zajmuje przejście Chrono Crossa, gdyż po prostu w pewnym momencie traci się poczucie czasu. Długość gry jest jednak całkowicie satysfakcjonująca. Co więcej, grając drugim razem można bawić się równie dobrze, jak za pierwszym. Zaliczenie wszystkich zadań pobocznych za jednym zamachem jest niemożliwe, gdyż przyłączenie jednej postaci do drużyny może skutkować zablokowaniem możliwości przyłączenia innej. Aż dziw, że tyle treści udało się zawrzeć w bądź co bądź małym świecie, jakim jest archipelag ElNido. Chrono Cross od dnia premiery pozostawał w cieniu swoich braci spod znaku Final Fantasy. Tak to już z ambitnymi produkcjami często bywa, że nie znajdują większego uznania wśród odbiorców. Jednak to nie ilość sprzedanych egzemplarzy świadczy o fenomenie tej gry. Mimo, że niedowartościowany, CC zajmuje ważne miejsce w historii gier wideo. |
||||
|