RECENZJA do gry Tintin in Tibet (E) (M4) |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Gry przygodowe to gry, które nie słyną z popularności na konsolach. Wszelkiego rodzaju łamigłówki umysłowe, prowadzenia dialogów, używanie przedmiotów - to wszystko omijało konsole szerokim łukiem. Jednym z niewielu tytułów, które pozostały niezmienione w samym pojęciu słowa przygodówka, jest gra "Maniac Mansion" na PC wydana na konsolę NES. Nie o niej jednak zamierzam pisać, lecz o grze poddanej ewolucji, czy też mutacji. Słowa przygodówka i konsola dążą do kompromisu, który wydaje owoce pokroju "Tin Tin in Tibet" Na czym polega ewolucja przygodówki w stronę konsoli? Przecież doskonale wiecie! Gracz konsolowy potrzebuje wrażeń, nie pasi mu rozwiązywanie wielowątkowej fabuły, prowadzenie dialogów itp. Akcja ponad wszystko! I dlatego grę "Tin Tin in Tibet" trudno nazwać przygodówką ze względu na elementy zręcznościowe. Ale po kolei. Zawiązanie fabuły następuje podczas podróży naszego bohatera pociągiem do pewnego egzotycznego miasta. niestety tory są zepsute, a na dodatek ktoś wpadł do rwącej rzeki. pomocna dłoń to nasze drugie imię i ruszamy na ratunek. W ten sposób poznajemy naszego przyjaciela, który ma talent do wpadania w kłopoty i w niedalekiej przyszłości jego samolot rozbija się w górach w Tybecie. Oczywiście, co robimy w takiej sytuacji? Dobrze powiedziane, lecz nasz bohater nie wysyła kwiatów do jego rodziny, lecz jedzie z pomocą z powodu marnego snu. I tak nasza przygoda się rozpoczyna. Przyjdzie nam zwiedzić hotel, tory znad i spod spodu, góry, doliny, jaskinie, miasto w pogodny dzień i w deszczowy wieczór aż do świątyni w Tybecie. Po prostu masa atrakcji. Porozmawiajmy o sercu gry, czyli sposobie prowadzenia rozgrywki. Nasza postać porusza się na dwóch płaszczyznach - bliższej i dalszej. Zdarzają się sytuacje, że dostępna jest tylko dalsza, ale piszę o oby dwóch, by was o tym uświadomić. Gra wzięła z przygodówki konieczność rozmów z napotkanymi postaciami, zbierania przedmiotów i rozwiązywania zagadek. Wyjątkowo prostych, dodajmy. Z platformówki natomiast konieczność skakania, posiadania niebywałego refleksu (!) i szybkości, bowiem gra jest na czas (!!!). I o ile części przygodówki zostały dołączone dość niechlujnie, bo śmiesznie ich mało, o tyle elementy platformówki zostały dołączone bardzo solidnie, i to do tego stopnia, że gra na poziomie wyższym od standardowego nie ma sensu. Wtedy to czas ubywa szybciej i nie ma rady, by uwinąć sie przed jego końcem. Małpia zręczność i przygodówka nie idzie w parze, jednak - i tu bardzo ważne stwierdzenie - elementy przygodówki, zostały, według mnie, brutalnie uproszczone i dołączone na siłe, co w ostatecznym rozrachunku klasuje grę jako niby-przygodówka. To oczywiście jest moje zdanie i każdy może się przekonać, że jest inaczej, jednak nie można przejść pierwszej planszy bez uprzedniego treningu skoków i celności oka (skakanie na cieniutką deseczkę z odległości dwóch metrów wirtualnych - czysta parodia). Występuje tutaj także podział na uderzenia i życia, czyli napis "Game Over" nie jest rzadkością. Gra dodatkowo jest dziwna z powodu samych przeszkód. Wypadające bagaże z okien mogę jeszcze usprawiedliwić, ale uciekanie przed dziećmi, chowanie się przed kelnerami, by nas nie stuknęli czy omijanie sprzątaczek podczas ich pracy to temat na satyrę. Na szczęście jest to kwestia braku naturalnych przeszkód w lokacji, no bo co mażna wymyślić w hotelu? Trzęsienie ziemi, napad czy może ścigający nas wierzyciele? Mimo wszystko jest to dziwne przedsięwzięcie. Przygodówka, czyli prowadzenie rozmów sprowadza się tylko do podejścia do jegomościa i przeczytania co tam ciekawego wynikło z naszej konwersacji. Brak linii dialogowych to minus, jednak gdy weźmiemy, że gra jest na czas, szybko zapomnimy o tym mankamencie. Jeśli chodzi o zbieranie przedmiotów to w sumie jest ich 1, 2, 3... no, ponad dziesięć Z tego jeden jest do wykorzystania w więcej niż jednej rundzie. jeśli natomiast miałbym liczyć przedmioty, których nie podnosimy i rzucamy metr dalej to byłoby ich trzy. Zagadki jednak, jak na uproszczoną formułę są dość ciekawe. Najlepsze są w samej świątyni, gdzie należy posługiwać się wzrokiem, myślą ale i pamięcią i słuchem. Zagadki trudne nie są, ale są ciekawe. Z innej strony jestem pewny, że podobne były wykorzystane w innych grach. Przejdźmy do wyglądu. Grafika jest stylizowana na komiks i to inny niż amerykański. Dodam, że prawdopodobnie sam Tin Tin jest główną postacią komiksu, lecz z powodu słabej orientacji w tym temacie, nie mam stuprocentowej pewności. Z powyższych zdań wynika, że gra jest wykonana bez fotorealistycznej grafiki, lecz grafiki rysunkowej. Jak zapewne się domyślacie, gra wygląda ładnie, schludnie, estetycznie i budzi pozytywne wrażenie. Dźwięki są. Muzyka też. I co z tego? Jest opcja, dzięki której muza jest w mono lub stereo, dodatowo pasuje do planszy, w której dzieje się akcja. Jest duża ilość instrumentów i można posłuchać muzyki bez uprzedzeń. Dodatkowo jest opcja odtwarzania muzyki w menu. Brak kwestii mówionych, co nie powinno nikogo dziwić. Mutacja przygodówki i platformówki made by konsola SNES. Zagorzali fani przygodówek popatrzą z wstrętem i oddalą się w kierunku tzw. w tył zwrot. Inaczej spojrzą na tą grę platformerzy. Nie trzeba za dużo kombinować, za to zdarzają się spore akcje na zręczność. Gra jest dobrym wprowadzeniem w gry przygodowe dla kogoś, kto za nimi nie przepada. Ja grę ukończyłem i mimo wszystko wspominam ją jako ciekawą odskocznie od tytułów jednolitych. Warto chociaż sprawdzić dlaczego złożeczyłem na tą grę a mimo wszystko mi się podoba. Ma to COŚ co przykuwa do ekranu i sprawia, że mimo częstych upadków w przepaść, chce się grać dalej. |
||||
|