The Legend of Zelda - Minish Cap - Jest to pierwsza poważna kontynuacja serii o chłopcu o imieniu Link na konsolę Game Boy Advance. Gra zaczyna się od intro-historii: "Dawno, dawno, temu. Na świecie było wiele demonów które gnębiły ludzi. Jednak był wśród nich jeden odważny który przeciwstawił się złu mieczem i tarczą. Wszystkie potwory i całe zło zostało zamknięte w skrzyni i przypieczętowane jego mieczem". Historia nie została dokończona na początku więc dopowiem, że potwory zostały zwalczone mieczem bohatera i energią światła (zwaną light force). Do naszej chatki przybywa wcześnie rano nasza przyjaciółka - księżniczka Zelda, która przyszła po nas bo odbywa się dziś festiwal Picori'ego (bohatera do którego odnosi się historia wspomniana przeze mnie wcześniej). Wstajemy schodzimy na dół po schodach i idziemy do kuźni bo mieszkamy razem najlepszym kowalem Master Smith'em. Otrzymujemy od niego miecz w pochwie dla króla (z którego jeszcze nie możemy skorzystać). Musimy gonić księżniczkę która doprowadza nas do przedzamkowego miasteczka Hyrule. Tam podczas zwiedzania księżniczka od pani organizującej konkurs bierze i wręcza nam tarczę. Idziemy dalej do zamku i Zelda lekko obrywa od małego Business Scruba (taki żyjący krzaczek) - korzystamy z tarczy żeby go uziemić i po sprawie. Jesteśmy już na dworze zamkowym i odbywa się tu uroczystość wyjęcia skrzyni zapieczętowanej mieczem Picori Blade (inaczej Master Blade czyli miecz mistrza). Od prawej ręki króla dowiadujemy się, że miecz na początku był zwykły i w miarę jak Picori pokonywał zło wzmacniany siłami żywiołów. Pojawia się ciemny charakter Vaati (Soreccer czyli potężny mag wiatru). Za pomocą magii pokonuje strażników i łamie miecz mistrza - skrzynia się otwiera (mamy tu nawiązanie do "Puszki Pandory") i całe zło zostaje wypuszczone. Król i wszyscy zostają wywiani (na chwilę :D) - poza nami i księżniczką Zeldą dzięki jej sile światła: Light Force. Vaati jest zdziwiony (chce zdobyć energię światła) i wysyła w nas ciemną wiązkę magii i po odbiciu jej od tarczy trafia ona w księżniczkę która zostaje zamieniona w kamień. Budzimy się i jesteśmy w głównej sali tronowej gdzie król powierza nam misję jaką kiedyś miał Picori. Król każe nam udać się do lasu by spotkać rasę skrzatów Minish'ów - one pomogły kiedyś Picori'emu więc i nam doradzą jak zdjąć klątwę z księżniczki. W lesie spotykamy nasze nakrycie głowy tytułowy: Minish Cap. Ma na imię Ezlo i jak się później okazuje wie wszystko o Vaatim i jest zaniepokojony klątwą rzuconą na księżniczkę Zeldę. Wie też co to są Minish’e. Najpierw wskoczy nam na głowe i będzie nakrycie, a potem karze nam wskoczyć na pień drzewa, po czym śpiewa pewną melodię i już jesteśmy bardzo mali, wręcz niedostrzegalni przez "dużych ludzi" i możemy udać się do wioski Minish'ów. Po wejściu do niej wszystkie traktują nas jak Picori'ego - widzą w nas dawnego bohatera - mają jednak dziwny język, właściwie to używają tylko sylab z nazwy pi-co-ri. Idziemy do głównej sali i spotykamy uczonego o imieniu Festiari - zna ludzi bardzo dobrze, radzi znaleźć Jabber Nut dzięki któremu będziemy rozumieli język Minish'ów. Spotykamy „wodza” leśnych Minish'ów i Ezlo rozmawia z min po czym dowiadujemy się, że są jeszcze inne rasy Minish'ów (leśne, te znamy; górskie - pracowite; i miastowe) oraz jak Picori pokonał zło, a mianowicie w królestwie Hyrule są cztery świątynie żywiołów (ziemia, woda, ogień, wiatr) i musimy pokonać boss'a każdej z nich aby otrzymać moce elementarne świątyni (co da nam w konsekwencji moc na uratowanie księżniczki Zeldy). I tu zaczyna się nasza prawdziwa przygoda... Technikalia. Grafika w grze przeszłą rewolucje i nawiązuje do wersji przygód Linka na GameCube'a - czyli jest cudownie bajkowo-piękna (prawie mistrzostwo świata na GBA!). I dotyczy to wszystkich lokacji w grze - naprawdę. Brawa za to dla Nintendo. Wystarczy spojrzeć na screen'y z gry i jestem pewien, że każdy będzie chciał w to zagrać. Dźwiękowo gra także pobiła kilka rekordów. Kolejne brawa dla Nintendo. Wszystkie wydawane przez środowisko i tło dźwięki są idealnie pod’pasowane do grafiki. Jest też duże zróżnicowanie podkładów muzycznych (na zamku melodia jest bardzo dostojna i odczuwa się napięcie, w mieście podkreśla szybkie tempo życia, na trasie zachęca do zabawy w turystę itp. itd.). Co do dźwięków innych postaci to mimo iż są to tylko "ekhm...", "ohh..", "mhhm" to czujemy się jakbyśmy grali w Zelde x Nintendo 64. Fabuła w grze na początku jest bardzo szybko rozwijana; jednak w samej grze staje się wolna, ale występuje tu dużo intryg i nie nudzimy się (np. w połowie gry zjawia się Vaati i manipuluje królem, zabiera nam księżniczkę sprzed nosa gdy mamy wszystkie elementy żywiołów). Wreszcie doczekaliśmy się Zeldy z przyciskiem "akcji" znanym z N64 - teraz nasz bohater potrafi się turlać (czyt. robić efektowne uniki), rozmawiamy też używając tego przycisku - bardzo przydatne narzędzie. Ekwipunek też jest imponujący i wspomnę tu tylko o rzeczach takich jak: magiczny bumerang, magiczny łuk, laska odwracająca przedmioty (Cane of Pacci), dzbanek zasysający powietrze (Gust Jar). Pojawiają się też znane i przydatne butelki. Podsumowując - Minish Cap to gra w którą naprawdę warto zagrać bo cechuje ją niezwykle duża grywalność, poziom i jakości grafiki oraz muzyka.
P.S.: Informuje też, że będzie dostępne spolszczenie do tej gry by RPG :) |