RECENZJA do gry The Legend Of Zelda: The Minish Cap (U) [1864] |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Po konwersji Zelda: A Link To The Past z szesnastobitowej konsoli Super Nintendo na GameBoy Advance, która to okazała się być bardzo dobrym posunięciem ze strony Nintendo biorąc pod uwagę ilość sprzedanych kopii gry, przyszedł czas na nową odsłonę serii, napisaną specjalnie na GBA. Tym razem jednak, analogicznie jak w przypadku Oracle of Ages i Oracle of Seasons na GBC, za napisanie gry zabrało się Capcom. Ponownie jednak firma spisała się na medal i wyszedł z tego kolejny hit. Akcja The Minish Cap, bo taki podtytuł nosi najnowsza część Zeldy, ponownie dzieje się w znanej nam już krainie Hyrule, choć tym razem pojawiło się w niej kilka nowych obszarów (bagna, las Minish), zabrakło zaś np. Death Mountain. Fabuła przedstawia nam królestwo Hyrule, które bardzo dawno temu prowadziło walkę z siłami zła. Jak głosi legenda, pewnego dnia z nieba spadł malutki Pikori, stworzenie wielkości orzeszka, wręczając bohaterowi święty miecz oraz moc światła. Z ich pomocą bohater przywrócił w Hyrule pokój, co roku zaś w całej krainie organizowano święto Pikori, które upamiętnia to wydarzenie. Akcja gry rozpoczyna się w setną rocznicę tamtego pamiętnego dnia, gdzie jako Link, w doborowym towarzystwie księżniczki Zeldy, zwiedzaliśy świąteczny karnawał. Podczas ceremonii zwycięzca turnieju walki, którym w tym roku okazał się niejaki Vaati, bardzo waleczny wojownik, ma prawo dotknąć (jako nagrodę) święty miecz Pikori. Jednak Vaati miał o wiele ambitniejsze plany. Złamał on święte ostrze miecza oraz uwolnił wszystkie potwory na całą krainę, „przy okazji” zmieniając księżniczkę Zeldę w kamień. Naszym zadaniem oczywiście jest naprawienie wszelkich szkód wyrządzonych przez Vaatiego, bawiąc się przy tym dobrze przez kilkanaście godzin. Jak na każdą z części serii Legend of Zelda przystało, także tutaj znajdziemy szereg nowości czy nowych patentów. Podstawowym z nich będzie… czapka noszona przez głównego bohatera. Otóż Link, początkowo bez nakrycia głowy, znajduje w lesie stworzenie przypominające skrzyżowanie kaczki z czapką. Po uratowaniu jej z opresji Elzo (czapka) usadawia się na naszej głowie i od tej pory pełni rolę pomocnika w grze, coś na kształt Navi czy Tatl z odsłon serii na Nintendo 64. Należy jednak nadmienić, że nasz pomocnik bardzo się irytuje i zrzędzi, jeśli nagminnie prosimy go o pomoc. Gdzie tutaj jednak tkwi ów ciekawy patent? Otóż nasza czapka może, po stanięciu na specjalnym portalu, zmniejszyć nas do rozmiarów Pikori! Jest to konieczne by się z nimi spotkać, jednak w takiej postaci dla Linka zwykła kałuża okazuje się przeszkodą nie do pokonania, nie mówiąc już o zwierzętach jakie spotkamy w mieście, jak choćby koty. Zmiana taka umożliwia nam z kolei przeciśnięcie się przez wszelkie małe otwory i dotarcia w miejsca, gdzie „duży” Link nie byłby w stanie. Kolejną nowością są tzw. kinstones. Są to specjalne połówki kamieni, które możemy znaleźć w całym Hyrule. Jeśli napotkana przez nas postać posiada połówkę pasującą do naszej, wówczas możemy je połączyć w całość, co zaowocuje pojawieniem się w którymś miejscu np. skrzyni ze skarbem, otworzy niedostępne wcześniej miejsce, przywoła specjalne wydarzenie czy też nowe zadanie. Szukanie nowych kinstones potrafi wciągnąć, zaś samych fuzji w grze jest blisko 100! Należy jednak wspomnieć, że nie są one obowiązkowe aby ukończyć grę. Dopasowywać do siebie połówki można też z innym graczem przez zlinkowanie ze sobą dwóch konsolek za pomocą kabla. Nowości w grze znajdziemy jednak o wiele więcej, jak choćby zbieranie figurek, spotkamy tutaj także pewne postacie z Oracle of Ages/Oracle of Seasons… Na brak urozmaiceń nie można narzekać, zawsze jest coś do roboty a to duży plus. Konstrukcja gry nie zmieniła się zbytnio w stosunku do wcześniejszych odsłon, ponownie głownie szukamy kolejnych labiryntów, gdzie zdobywamy nową broń/umiejętność i pokonując bossa, zabieramy specjalny artefakt. W labiryntach zaś spotkamy nowe rodzaje zagadek oraz broni (np. zasysający dzban). Ich liczba wydaje się jednak niewielka, dlatego też czas gry nie należy do wybitnie długich, jednak każda godzina spędzona zostanie na najwyższym poziomie. Oprawa audiowizualna prezentuje podobnie jak w Four Swords, dodatku multiplayer do A Link to the Past. Czyli prezentuje się bardzo dobrze. Świat przedstawiony jest kolorowy, dobrze zaprojektowany. Spotkamy także nowe rodzaje przeciwników. Muzyka dotrzymuje poziomu grafice. Część utworów stanowią zmienione nieco znane już kawałki, część jest zupełnie nowych. Na oprawę audio-wizualną na pewno nie można narzekać. „The Minish Cap” potrafi wciągnąć na długie godziny, jego jedyną wadą może być długość głównego scenariusza gry. Jednak jeśli chcemy zaliczyć wszystko i odkryć wszelkie sekrety czas wówczas o wiele się wydłuża. Nawet za pierwszym przechodzeniem gry nie jesteśmy w stanie odkryć wszystkiego. Polecam tę grę wszystkim fanom przygodówek oraz dobrych gier na GameBoya Advance. Fani Zeldy z pewnością od dawna już w to grają lub ukończyli najnowsze przygody Linka. |
||||
|