RECENZJA do gry Rhapsody: A Musical Adventure |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Już w pierwszych minutach gry, zdałem sobie sprawe z jej nienormalności. Śpiewany RPG? Czego to ludzie nie wymyślą. W Rhapsody mamy okazje sterować dziweczynką, której marzeniem jest spotkanie księcia z bajki o0. Atlus pomyślał o mniejszości zwanej woman. Nie powiem jednak, że to gra dla małoletnich panienek. O co więc chodzi? Pierwsze skrzypce gra wcześniej wspomniana Cornet. Więc biegamy z trąbką i infantylną lalka Kururu (?) pojedynkując się z ropuchami, kotami o0, posługując się bojowymu zabawkami i kretyńską magią. To pierwsze to tamagochi dla niewymagających. Z magią doczynienia mamy w każdym eRPeGu. Jednak nigdy nie spotkałem się z tak idiotycznymi czarami. Bo jak inaczej można nazwać atak budyniem? Doprawdy myślałem, że oprócz fabuły z kanonu tanich win, to ostatni żart programistów. System gry jest banalny. Walka odbywa się z podziałem na tury, na małym skrawku terenu, podzielonym na pola. Jest tu szczypta strategii, ale kładzie ją ogolna prostota pojedynków. Są zbyt łatwe. Oceniając oprawe można rzec jedno - normalka. Mamy tu mnogość mangowych motywów, ale nie wszystkim to w smak. Swoim wizerunkiem przypomina stare SNES'owe produkcje. Ogólnie mówiąc da się zjeść. Jeśli chodzi o udźwiękowienie, to chociaż tu autorzy nie wysilili się na dowcip. Mamy kilka całkiem udanych kawałków, podkreślając infantylność ogółu. Ckliwe piosenki o miłości. Jeśli jesteś nastolatką (bąź golisz nogi, robisz sobie pasemka) i lubisz RPG to jest to gra dla ciebie. Jeśli jesteś hardcorowym fanem role playów to odpuść ją sobie. Mnie osobiście nie udalo się utożsamić z główną bohaterką, może dlatego, że mam owłosione nogi. Może dlatego, że szpil ten jest co najwyżej przeciętny. |
||||
|