RECENZJA do gry Die Hard Trilogy |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Die Hard Trilogy (PSX) Chyba nie ma nikogo, kto by nie znał słynnego gliny, niejakiego Johna McClane’a, który wojował z bandziorami w wieżowcu, jeździł taksówką po mieście, szukając bomby, no i który przed „strzałem krytycznym” zawsze mówił pamiętne słowa: Yippie Kai Yay, motherfucker! Ów bohater wystąpił w serii filmów Die Hard (Szklana Pułapka – dziwne tłumaczenie) i rok po wyjściu do kin trzeciej części, czyli w 1996, Probe Entertainment postanowiło zrobić grę, łączącą wszystkie filmy z udziałem McClane’a (oprócz czwartej części, która wyszła stosunkowo niedawno). 3 in 1 Pokrótce opowiem, czym tak naprawdę jest Die Hard Trilogy. To zestaw trzech różnych gier, które być może nie są zbyt długie, ale dość wymagające i potrzebujące sprawnego myślenia, oraz szybkich palców. Umieraj Twardo Pierwsza gra (Die Hard) polega na wybiciu wszystkich bad guy’ów w promieniu całego poziomu, oraz dostanie się do windy w czasie 30 sekund w celu rozbrojenia bomby, oraz dostania się na wyższy poziom zabudowania – proste. Czy aby jednak na pewno? Po drodze, żeby zdobyć pokaźną ilość punktów, należy nie tylko rozwalać gnomów z pistolecikami (którzy nie za bardzo myślą, ale w licznej grupie potrafią napsuć sporo krwi), ale jeszcze, w miarę możliwości, ratować zakładników. I tu jest mały zonk, ponieważ zdarza się zakładnik, który siedzi w jakimś kącie sam, ale zdarza się też, że jest otoczony przez grupę pięciu uzbrojonych po zęby przeciwników. Wtedy zaczyna się jatka i to na dość porządnym poziomie, bowiem nasz hiroł potrafi nie tylko strzelać, ale także przetaczać się na prawo i lewo, co powoduje, że bardzo szybko możemy ukryć się za jakąś kolumną, tudzież samochodem, przeładować broń i wyskoczyć z pełną parą na oponentów. Takie zagrania cieszą, zwłaszcza, jeśli wcześniej zdobyliśmy broń bardziej masowego rażenia (kałach, CKM, granaty [dymne, odłamkowe, oślepiające]), lecz mimo to należy uważać, czy przypadkiem na linii strzału nie stoi cywil, bo wtedy dodatkowe points’y idą się niestety kochać. Co kilka poziomów z windy wyskakuje Boss z obstawą, ale nie jest to wyzwanie na poziomie Hard. Ot, zwykły przeciwnik, ale nieco bardziej podpakowany. Również co ileś tam leveli winda zaprowadza nas na dach, co byśmy mogli wziąć udział w Bonus Stage, czyli zwęzłowato mówiąc: bonusowym poziomie, w którym to musimy strzec zakładników i zaprowadzić ich do helikoptera, po drodze strzelając do wszystkiego, co ma broń i jest oznaczony jako czerwona kropka na radarze =P Jeśli już jesteśmy w temacie radaru: dobrze spełnia swoją rolę, jest czytelny, przejrzysty, pokazuje niemalże wszystko (dodatkowe skrzynie z bronią, item’y uzdrawiające, zakładników, bandytów), no i można go oddalać, albo też przybliżać, co w wielu momentach może się okazać bardzo przydatne (mówię o oddalaniu xP). W tej grze czeka na nas 30 pięter niesamowitej akcji i dynamiki, oraz...głupiutkich żołnierzy. O ile potrafią strzelić do nas, o tyle przepuszczają koło siebie zakładników, których dopiero co uratowaliśmy...Fajnie, chyba zbirów sumienie targnęło i postanowili, że nie będą już więcej naprzykrzać się niewinnym ludziom...Sami zakładnicy też mądrością nie grzeszą. Do punktu wyjścia pchają się zazwyczaj tą samą drogą i jeśli akurat wyniknie tam mała wojna, to za przeproszeniem dostaną po głowie. SI do mocnych stron gry nie należy...Sterowanie jest banalnie proste, a całość utrzymana w 3D (widok TPP). Umieraj Twardo 2: Umieraj Bardziej Twardo Któż z nas, Graczy, może się pochwalić, że grał w grę typu „celowniczek”? Być może sporo, być może niewiele, ale dla fanów tego gatunku Die Hard Trilogy ma coś do zaoferowania, mianowicie drugą część przygód Johna McClane’a. Die Hard 2, bo o tej grze mowa, to właśnie taki klasyczny FPP z gatunku House of the Dead, czy choćby niedawno powstałego Resident Evil: Umbrella Chronicles. Naszym zadaniem jest tylko strzelanie do bandziorów, zbieranie amunicji, tudzież nowych broni, oraz przejście gry xP Warto jednak wspomnieć, że gra, jeśli chodzi o akcję, nie umywa się do takich produkcji, jak choćby Time Crisis, czy Virtua Cop. Jest zrobiona z polotem, fantazją, ogromnie cieszy i zachęca do ponownego przejścia, mimo, że jest liniowa (wszak gra idzie sama, można powiedzieć). Nie zabrakło scen filmowych, czyli pościgu na skuterze śnieżnym, strzelaninę w samolocie, który potem został obrzucony granatami, czy choćby walkę z przestępcami na terenie kościoła. Twórcy dodali także coś od siebie, jak np.: strzelanie w bak lecącego samolotu (sami też jesteśmy w powietrzu), czy chociażby rozbudowany poziom na lotnisku, gdzie przeciwnicy mnożą się, niczym króliki. Tak samo jak w pierwszej grze mamy pasek Hi Score, który po przejściu gry (lub po zabiciu Johna) daje nam możliwość wpisania się na listę najlepszych graczy (niestety nie na Ziemi xD). Tak samo jak w DH możemy rozwalić niemal wszystko, od szklanych okien, wystaw, w ogóle wszystkiego, co ma szkło xD, po ściany, sufity, beczki z benzyną, do lecących w nas pocisków, granatów, czy noży włącznie. Fizyka gry oferuje sporo możliwości demolki, więc czasem warto popuścić wodze fantazji i strzelać do wszystkiego, co się da rozwalić (zakładników olać, kto by się tam nimi przejmował =D). Umieraj Twardo: Z Zemstą I tak doszliśmy już do trzeciej części trylogii. Jest to gra pokroju Crazy Taxi, tyle że nie mamy niestety możliwości przewozu pasażerów (prócz Samuela L.Jacksona xP). Musimy jeździć taksówką po Nowym Jorku, żeby rozbrajać bomby, które są poukrywane w najróżniejszych zakątkach miasta, co jest trudne, niekiedy wręcz bardzo (czasu nie mamy zbyt dużo, a sterowanie pojazdem wcale zabawy nie ułatwia). Do wyboru mamy widok „zza pleców” pojazdu, oraz FPP (jeśli można to tak nazwać w przypadku jazdy samochodem). Przy tym drugim warto wspomnieć o jednym, bardzo fajnym rozwiązaniu: jeśli wjedziemy w jakiegoś cywila (a tych się kręci po ulicach całe mnóstwo), to na szybę pryśnie krew, po czym w ruch pójdą wycieraczki, co by móc ową hemoglobinę zetrzeć. Bardzo sympatyczny patent, niby mały, a cieszy xD Według mnie trzecia gra jest trochę na siłę dodana do trylogii i tylko zapaleni fani filmów z McClane’em, oraz samochodów sięgną po tą pozycję. Jak dla mnie mogły zostać tylko dwie pierwsze gry, a trzecia? Trochę pograłem i szybko mnie znudziła, bez jakiejś rewelacji, trzeba przyznać. Acz należy dodać, że „trójkę” nie wykonano tak strasznie fatalnie, żeby W OGÓLE w to nie zagrać. Miasto wygląda niewiele gorzej od tego z Drivera, model jazdy nieco zawadza (wolę właśnie Driver’owe sterowanie), ale jednak mimo wszystko czuć tą prędkość, zbliżające się niebezpieczeństwo (nadchodząca ściana ognia po wybuchu i przeźroczysty zegar rozszerzający się na cały ekran w ostatnie 5 sekund rulez!) i to chyba w sumie by było na tyle. Aha, po drodze można znaleźć różne badziewia, jak np.: item’y wydłużające czas, czy inne różne śmieci. No to jak mam w końcu umierać? Die Hard Trilogy nie jest grą przeciętną, ale też nie ponadczasową, legendarną. Ot, pograsz, a potem o niej zapomnisz, potem znów do niej wrócisz i przejdziesz ją po raz setny. Ja z przyjemnością jeszcze raz wcieliłem się w skórę Johna McClane’a, co by móc sobie przypomnieć, jak się w to grało. Czy moje odczucia zmieniły się po prawie siedmiu latach od jej zakupu? Teraz bardziej wyniośle patrzę na gry, owszem, bawią mnie, tak jak kiedyś, ale staram się im dogłębnie przypatrywać, oceniać w miarę subiektywnie i dzielić swoje wrażenia z innymi, właśnie poprzez pisanie recenzji. Jak tym razem brzmi ocena? Grać...grać...grać choćby po to, by po każdym udanym poziomie usłyszeć głos Bruce’a Willisa, mówiącego słynne „Yippie Kai Yay”, albo „Happy trail”...Naprawdę warto zainwestować w kilka wieczorów i spokojnie zasiąść w foteliku, by móc oddać się przyjemności, jakim jest akcja w Die Hard Trilogy. Nieco szwankuje SI (głównie w pierwszej części), grafika nie jest pierwszej świeżości, ale jest magnez, ogromny magnez, który przyciąga i sprawia, że chcesz poczuć na własnej skórze przygody dzielnego stróża prawa. |
||||
|