RECENZJA do gry Frankenstein - The Monster Returns (U) |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Zombi, nieumarły, ożywieniec, nieczyste moce, lub też pomiot szatana. Tyle różnych słów na opisanie trupa, który chodzi, mamrocze coś pod nosem czy czasem kogoś zje. Mimo wszystko chodzi zamiast leżeć spokojnie w grobie. A kto rozpoczął tą manię na ożywione ciała? Oczywiście Frankenstein. I o owym potworze Frankensteina będzie poniższa recenzja. "Frankenstein" to gra wydana na NES'a przez firmę Bandai. Jest to trochę platformówka, trochę zręcznościówka, trochę chodzona bijatyka. Nie, te elementy nie następują po sobie, ale są połączone w jedną papkę i podane na zimno. Jak to smakuje? Ale po kolei. Frankenstein wstał pewnego dnia (dokładniej to wstał ze zmarłych) i ruszył na miasto szerząc zniszczenie. Frankenstein, monster niegłupi, dlatego wziął ze sobą zakładniczkę. To ostatnie zdenerwowało naszego bohatera i zmusiło go do ruszenia w pogoń za nieumarłym. Przyjdzie zwiedzić mu cztery światy pełne niespodzianek i potworów. No dobra fabuła jakaś jest. Rozwija się w przerywnikach, w których to nasz bohater rozmawia z napotkanymi postaciami (które to po rozmowie zwykle nas atakują). Samo wykonanie gry, lub raczej zamysł jest zabawny. Na początku nasz bohater zabija potwory gołą pięścią. Owszem, jakieś podrzędne wypierdki mamuta mógłby zgładzić, ale w drugiej planszy spotykamy "Demon Horse", który to podobno jest niepokonany. I jak wyglądają tamtejsi rycerze, pogromcy itp. jeśli nie mogą zabić demona, a tu przychodzi jakiś żółtodziób i zabija go tuzinem ciosów z gołej łapy? Inną nieścisłością (i to zamierzoną) jest sam Frankenstein. Jak na martwy mózg, rozmawia bez problemów, kiedy to powinien głównie jęczeć, krzyczeć, mieć problemy z poruszaniem itp. Tak się dziwnie składa, że trafiamy w miejsca pełne potworów, których wola została uwięziona przez Frankiego. Po pokonaniu ich, dziwnym trafem się oswobodzają. Magia, po prostu magia. Nasz bohater denerwuje brakiem elastyczności. Nie może biegać, za to skacze, na oko, z sześć metrów. Może zadać tylko jeden cios w zależności od posiadanej broni i zawsze zadaje go w ten sam sposób. Nie ma możliwości, żeby ostrze zwrócić w dół podczas wyskoku co często denerwuje, gdy pod nami znajduje się jakaś gadzina. Zdarzają się powerupy, które wyczerpują się po stracie uderzenia, bonusy w postaci dopełnienia energii (natychmiastowo i zdalnie:)) czy też nowe bronie (dwie - obydwa to miecze). Mile mnie zaskoczyły natomiast dodatki w postaci dodania maksymalnej ilości ciosów. Plansze są ubogie, zarówno pod względem graficznym i konstrukcji. Jedyne co możemy robić to iść w jednym kierunku, aż w końcu nie trafimy na jakąś przeszkodę. W tej grze prawdziwym świętem jest znalezienie poważnej przeszkody. Mimo wszystko takie się zdarzają a wtedy... są to niemiłe chwile. Przemierzając plansze natykamy się na masę różnej maści potworów. Nie sprawiają większych trudności, jednak mimo doskonałej strategii postępowania zdarza się, że niechcący nas zabiją. Głupi przypadek. Potwory są dziwne. Trudno je zaklasyfikować do jakiegoś gatunku już poznanych. Trochę lepiej jest z BOSS'ami. Tych w jednej rundzie jest więcej niż jeden. Smok wodny (którego trzeba uderzyć gołą pięścią trzy razy... "jestem niepokonany, śmiertelniku! Gotuj się na śmierć! Hahahahaha" taa, jasne), demoniczny koń, rycerz czy też wilkołak. Niestety mają one mało klatek animacji i nie cieszą wyglądem zbytnio. Tak jak cała reszta. Muzyka jest: monotonna, nieciekawa, nudna, czasem denerwująca lecz niebeznadziejna. Niektóre kawałki dźwięków nie powodują specyficznego zgięcia do przodu wraz z wydaleniem co tam zjedliśmy w ciągu ostatnich 10 godzin, lecz daleko im do geniuszu panów z KONAMI. A wybuchy to porażka. Podsumujmy: Ta gra to zawiesina, podana na zimno, w nieciekawym otoczeniu i brudnym talerzu. Chyba zmienię lokal i nigdy więcej tu nie przyjdę. |
||||
|