RECENZJA do gry Karate Champ (U) |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Każdy z nas został kiedyś w życiu zrobiony w bambuko, kupując niby wysokiej klasy produkt, który potem okazywał się najzwyklejszym szmelcem. Niektóre marki są dość przereklamowane byśmy uwierzyli w to, że one są najlepsze. Ja sam kupując buty Nike czy Adidas wystarczają mi maksimum na ponad jeden sezon. Później, warte kilkaset złotych obuwie idzie na śmietnik, bo zrobił się prześwit. Podobnie jest też z grami. Człowiek nabywa dobrze znany tytuł, który następnie może okazać się porażką. Co wtedy robimy? Sprzedajemy grę lub jej nie ruszamy do końca świata. Przykładu nie trzeba szukać daleko – Teenage Mutant Ninja Turtles na konsolę NES. Ludzie kupując ten produkt, wyobrażali sobie fenomenalną wersję arcade. Zobaczyli jednak zupełne przeciwieństwo, o którym nawet nie chce mi się rozpisywać. Jest też drugi, lecz trochę mniej znany przykład – Karate Champ. Połowa lat osiemdziesiątych w świecie konsoli NES jest głównie kojarzona z wejściem do sprzedaży Donkey Kong czy Super Mario Bros. Były to pozycje obowiązkowe, które bez dwóch zdań należało jak najprędzej nabyć. Jak nietrudno się domyślić, to inne mniej znane gry miały pod górkę. Firma Data East walcząc o każdego klienta, wypuściła konsolową wersję wyżej wspomnianej gry karate. Kilka lat wcześniej, wersja dostępna na automatach osiągnęła całkiem spory sukces. Fani byli przekonani o tym, że gra pokaże naprawdę wysoki poziom rozgrywki. Niestety okazało się inaczej. Karate Champ na konsolę NES jest niewypałem, który zajmuje jedynie czas, nie dając prawie żadnej satysfakcji z grania. Menu główne nie szokuje różnorodnością rozgrywki. Znajdziemy tam tylko opcję jednego lub dwóch graczy. Patrząc jednak na rok produkcji (1986), to można by na ten aspekt przymknąć oko. Jak powszechnie wiadomo, to duża część ówczesnych produkcji oferowało rozgrywkę 1 czy 2 players. Z drugiej strony jestem niestety wyczulony na brak zakładki ‘options’, która pozwala na ustawienie optymalnej konfiguracji dla każdego gracza. Nie pozostaje nam zatem nic innego jak wybrać jeden z dwóch trybów o sztywnych regułach. Pierwsza rzecz jaka momentalnie rzuca się w oczy to brak jakiejkolwiek fabuły. Ukazują nam się dwaj karatecy oraz sędzia. Nie mamy pojęcia jak się nazywają, skąd pochodzą, co robią w życiu, który jest zły a który dobry. Wiadomo o nich tyle, że zawodnicy mają dwa różne kimona, a sędzia bacznie się im przygląda, wykonując jednocześnie dziwaczne ruchy. Gra nie posiada żadnego celu. Walki mają miejsce głównie na pustkowiach z dala od ludzi. Osobiście liczyłem na coś innego. Słowo ‘champ’ w języku angielskim oznacza ‘mistrz’. Sugerowałem, że akcja będzie miała miejsce na turnieju w jakiejś wielkiej hali. Gracz za cel ma wygrać finałową walkę, by przejść do następnego poziomu. Innymi słowy wyobrażałem sobie taki Punch-Out w stylu karate. Nic bardziej mylnego. Karate Champ serwuje nam niesamowicie monotonną zabawę. Gdyby nie zmieniające się otoczenie, to chyba bym umarł z nudów. Przypomina mi to granie w Urban Champion, ale tam przynajmniej dało się odczuć wzrastającą trudność, wraz z dalszym przechodzeniem poziomów. Tak jest, w tej grze skala trudności nieznacznie wzrasta porównując walkę A z walką Z. Walka jest najważniejszą częścią tej gry, więc powinna być ciekawa i rozbudowana. Czy tak rzeczywiście jest? Najpierw opiszę jak ona wygląda, a potem wyciągnę własne wnioski i ocenę. Zacznijmy od najważniejszego, czyli ciosów. Jest ich zaskakująco dużo, bo aż dziesięć, z czego zdecydowana większość to uderzenia zadawane nogami. Low Kick, high Kick, front kick, obroty, uderzenia w tył itd. Możliwości jest naprawdę dużo, by powalić przeciwnika. To nie znaczy, że będziemy od niego lepsi. Ma takie same predyspozycje co my, więc naszym dodatkowym atutem jest jedynie rozum. W grze nie znajdziemy niestety żadnych specjalnych i efektownych uderzeń. Producenci uznali, że dodawanie ciosów rodem ze świata fantazji jest zbyteczna. Dlaczego? Na to pytanie mam dwie odpowiedzi. Chwyty nie są wyssane z palca co poniekąd podwyższa realizm (nie zważając na grafikę, którą niedługo skrytykuję). Starcia między zawodnikami rozstrzyga tylko jeden dobrze zadany cios. Oznacza to, że nie został dodany pasek określający stan HP. Zamiast tego mamy punkty i podpunkty. Za każde trafienie dostajemy pół lub jeden podpunkt. Uzyskując dwa podpunkty, będziemy mieć jeden cały punkt. By wygrać całą walkę należy uzbierać dwa punkty. Brzmi to odrobinę zawile, ale podczas grania jest wszystko ładnie i przejrzyście pokazane. Czas każdego starcia określa licznik. Mamy trzydzieści sekund na trafienie rywala. Jeżeli żaden z zawodników nikogo nie uderzył, sprawę rozstrzyga sędzia. Osoba, która była bardziej aktywna podczas walki wygrywa. W bijatyce znajdziemy również standardowo high score. Jest to jedyny sens dalszego grania w Karate Champ, ponieważ po dziesiątej walce następuje zapętlenie, które nie ma końca. Celem staje się wtedy nabicie jak najwyższej liczby punktów. Jak są one przyznawane? Każdy cios ma swoją wartość. Jeżeli trafimy oponenta konkretnym uderzeniem, dostaniemy określoną ilość punktów. Za pozostały czas po walce, punkty również są naliczane. Jeszcze innym sposobem ich zdobycia to bonusy. Gracz staje na środku planszy i zbija lecące wprost na niego doniczki z kwiatkami. W ten sposób dostaje dodatkowe punkty. Jest to jednak początkowo bardzo trudne ze względu na nietypowe sterowanie... Rozstawienie przycisków początkowo wydaje się być normalne. Gdy jesteśmy zwróceni w prawo, A odpowiada za przednie uderzenia, podczas gdy B za tylnie. Mały problem wynika wtedy jak odwrócimy się w lewą stronę. Przyciski automatycznie zamieniają się miejscami. Jest to trochę zdradliwe i mylące, lecz z czasem gracz się przyzwyczaja. Część osób nie będzie mieć z tym fantem dużo problemów. Jak wiadomo w Double Dragon II można się spotkać z podobną sytuacją. Innym mankamentem są spowolnione ruchy. Bijatyki z reguły są szybkie i dynamiczne, ale nie Karate Champ. Wykonując cios mamy wrażenie, że ruchy są spowolnione przynajmniej dwukrotnie od innych gier tego typu. Najgorsze są jednak niedopracowane uderzenia. Gracz musi stać w ściśle określonej odległości, by cios powalił przeciwnika. Jeżeli staniemy za blisko, to najzwyczajniej nic mu się nie stanie. Należy wtedy odsunąć się kawałeczek i spróbować jeszcze raz. Wyczucie odległości da się wyćwiczyć, ale komu znowu się chce poświęcać czas na tak bezsensowną grę. Grafika ma swój jeden mały plusik i resztę minusów. Podoba mi się wykonanie tła. Lokacje są w miarę szczegółowo zrobione i nie przeszkadzają w graniu. To tyle jeśli chodzi o plusy. Reszta mi się nie podoba, szczególnie płynność ruchów. Widzimy dosłownie klatkę po klatce jak nasz karateka wykonuję przykładowo kopniaka. Cierpi na tym wcześniej wspomniana marna dynamika. Samo wykonanie postaci jest proste i byle jakie. Innymi słowy szata graficzna już sama w sobie odstrasza ludzi od tej gry. Dźwięk jest tylko nieznacznie lepszy od grafiki. Szelesty ciosów lub piski lecących wazonów, na pewno nie umilają mi czasu podczas grania. Wolałbym bardziej ściszyć telewizor niż słuchać i psuć sobie nerwy tym chaosem. Muzyka z kolei jest dobra pod względem jakości. Nadaje się do odsłuchania, bez ryzyka późniejszych skołatanych nerwów. Szkoda tylko, że podczas walki jest absolutna cisza. Jeśli chodzi o wokal sędziego, to jest czysty i co najważniejsze zrozumiały. Rzadko kiedy można usłyszeć tak dobrej jakości głos w grach na NES. Moim zdaniem, tą bijatykę powinno się traktować jako krótki epizod. Nie odczułem prawie żadnej radości z tego, że w to gram. Chciałem po prostu napisać recenzję i tyle. To monotonna i niedopracowana produkcja. Radzę nie marnować na to dużo czasu, bo po co się męczyć. |
||||
|