RECENZJA do gry Onyanko Town (J) [!] |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Gra została wypuszczona na rynek w 1985 roku, co już samo w sobie wiele mówi o poziomie przez nią prezentowanym. Onyanko Town, jak wiele gier z tamtego okresu, to dość oryginalny pomysł i oszczędne wykonanie. Fabuła jest prosta aż do bólu - w pewnym mieście mieszka mama kot z synkiem kotem (stylizacja na bajkę dla dzieci z mej strony jak najbardziej zamierzona). Synek był bardzo niesfornym kociątkiem i co chwilę uciekał z domu, by pozwiedzać sobie do woli miasto, nieświadom niebezpieczeństwa w postaci krążących tu i ówdzie psów. Mama kot, jak każda rozsądna matka, za każdym razem wyruszała na poszukiwanie swojego synka - tak jest i tym razem. Naszym zadaniem jest znalezienie chodzącego sobie gdzieś w mieście kociaka i wrócenie z nim do domu. Przeszkadzają nam w tym wspomniane już psy, ale też samochody pędzące przez ulicę (kierowcy najprawdopodobniej zapomnieli o pewnym bajerze zwanym hamulcem). Między budynkami roi się też od studzienek kanalizacyjnych, które możemy otwierać siłą naszego umysłu (tzn. nie zbliżając się do nich) i a) wpaść do środka, co kończy się, zgodnie z tym, co podpowiada logika, niedobrze, b) poczekać, aż goniący nas pies sam tam wlezie i studzienkę za nim zamknąć, co da nam nie tylko trochę punktów, ale i odrobinę spokoju. Jak się jednak okazuje, nie wszystkie psy są aż tak głupie - w niektórych przypadkach studzienki trzeba otwierać pod ich stopami, bo niektóre zarazy są na tyle inteligentne (a może po prostu nie są ślepe?), że w dziurę całkowicie jawnie ziejącą na środku chodnika nie wpadną. Na dodatek niektóre z owych dziur są siedzibą węży, które nie przepadają za wizytami niezapowiedzianych gości, a zatem zrobią wszystko, by do nich nie dopuścić. Sprowadza się to oczywiście do niezmordowanego pościgu za naszą bohaterką. Zresztą w Onyanko Town jest jeszcze jeden specjalista od takich pościgów - sprzedawca ze sklepu rybnego. Oczywiście bez powodu facet nie wyskakuje ze sklepu i nie gania za jakąś tam kotką - by do tego doszło, należy go sprowokować w najłatwiejszy sposób, a mianowicie kradnąc rybę. No dobrze, ale po co kraść rybę? Ano w celu pozyskania ochrony przed psami (czyżby "rybi oddech"?). Gdzieniegdzie można zebrać jeszcze bonusy pojawiające się pod postaciami ikonek z sukienką, samochodem i paroma innymi rzeczami, ale nie dają one nic poza punktami. Oto cała gra. Grafika, jak na rok 1985 jest dobra, jednakże biorąc pod uwagę możliwości NES-a można pomarudzić. Wygląd postaci jest całkiem przemyślany (główna bohaterka ma na sobie kuchenny fartuch, a psy ganiają w spodniach na szelkach), ale samo wykonanie nie jest niestety najwyższej klasy. Podobnie sprawa ma się z tłem - nie jest ono może aż tak bardzo oszczędne, jakby być mogło, ale nie zobaczymy tu żadnych fajerwerków graficznych. Nie ma się też co spodziewać różnorodności - kolejne plansze są tym samym miastem, ale w innej palecie kolorów i z innym rozstawieniem budynków. Na pocieszenie można dodać, że od ośmiobitowej konsoli w sumie nie powinno się oczekiwać zbyt wiele, a Onyanko Town wypada właściwie całkiem nieźle, ale niedosyt pozostaje. Muzyka i dźwięki to natomiast zupełnie inna para kaloszy. O ile jeszcze dźwięki da się przeboleć (w końcu wiadomo, że w starszych grach NES-owych nie było to nic zachwycającego), o tyle muzyka potrafi porządnie denerwować - jedna jedyna kompozycja (kompozycja? jaka kompozycja? takie coś i ja potrafiłbym "skomponować") grana jest uparcie od początku gry we wszystkich planszach, bezlitośnie, niemal bez przerwy (jedynym "wytchnieniem" jest jeszcze gorsza wstawka między planszami). Dobrze przynajmniej, że nie jest aż tak bardzo tragiczna, dzięki czemu odruchy wymiotne pojawiają się dopiero po jakichś trzech minutach, a nie już po pierwszej. Grywalność? Hmm... to jest jedna z tych gier, w które prędzej grałaby moja mama niż ja. Onyanko Town to typowa przedstawicielka gatunku "gra familijna", przy której może usiąść matka (lub ojciec) ze swoim ośmio-, może dziesięcioletnim dzieckiem. Starszych graczy odrzucać może nawet nie tyle koncepcja, co okropna na dłuższą metę powtarzalność - robi się w kółko to samo. Niemniej nie jest w tej kwestii tak źle - ową powtarzalność potrafi zatrzeć niezły pomysł i jego realizacja, dzięki czemu znajdą się tacy, którzy spędza przy tej grze więcej czasu. |
||||
|