RECENZJA do gry Battle Zeque Den (J) |
||||
---|---|---|---|---|
|
||||
Wręcz zadziwiające, jak dużo ciekawych gier udało mi się już znaleźć po prostu robiąc screeny dla serwisu. Battle Zeque Den to kolejna z nich - beat'em up jak stare, dobre Double Dragon lub Final Fight. Na pewno nie jest to gra aż tak znana, tym bardziej że poza Japonią nigdy jej nie wydano, niemniej jak najbardziej zasługuje uwagę. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą są trzy główne bohaterki, narysowane w mangowym stylu (i trzeba przyznać, że narysowane ładnie). W odróżnieniu od niektórych gier z tego gatunku, tutaj walka poszczególnymi postaciami nie jest taka sama, choć różnic jest właściwie niewiele - ot, najstarsza z dziewczyn (no, właściwie to już chyba dorosła kobieta, bo dzieciom Japończycy oszminkowanych ust na ogół nie rysują) szybciej chodzi, druga, rudowłosa, ma bardzo przydatny wślizg (co czyni ją, nawiasem mówiąc, najlepszą z dostępnych wojowniczek), trzecia zaś, jakaś gówniara z hybrydą rękawic bokserskich, skacze wyżej od swoich koleżanek. Ponadto bohaterki różnią się specjalami występującymi w dwóch rodzajach - jedne kosztują manę (na screenach kuleczki poniżej paska życia) i są naprawdę przydatne, szczególnie przy konfrontacjach z bossami, drugie natomiast zabierają odrobinę życia i, dla odmiany, można się bez nich całkowicie obejść (dość powiedzieć, że najpierw przeszedłem grę, a dopiero potem dowiedziałem się o istnieniu drugich specjali). Asortyment zwykłych ciosów nie jest niestety pokaźny, a dokładniej rzecz ujmując - walkom brakuje finezji. Do atakowania służy bowiem tylko jeden przycisk, a różne warianty otrzymujemy np. wciskając dodatkowo strzałkę do przodu (przerzucenie przeciwnika), dół-przód (wślizg, tylko w przypadku rudowłosej) itd. Zapomnieć można od razu o wymyślnych combosach; gdy nasza bohaterka podejdzie do oponenta, owszem, jest w stanie wywinąć efektowną kombinację, ale po pierwsze ta kombinacja jest zawsze ta sama, a po drugie wykonuje się ją poprzez maszynowe naciskanie przycisku odpowiedzialnego za zadawanie ciosów. Jeśli dodamy do tego fakt, iż plansze są całkowicie płaskie, odbierając nam możliwość poruszania się "w głąb ekranu", otrzymamy niekoniecznie atrakcyjny wizerunek całości. Nie jest jednak tak źle, jak mogłoby się wydawać, bo gra jest zadziwiająco grywalna, pomimo braku trybu dla dwóch graczy i małej różnorodności przeciwników. Pozytywne wrażenie sprawiają bossowie, którzy nie są horrendalnie trudni (ba, zwykle więcej zachodu jest z przechodzeniem reszty planszy), a starcia z nimi są miłym urozmaiceniem po odrobinę jednostajnych poziomach. Gdy widać tytułowy ekran, wiadomo już, że grafika jest niezła, a sama gra to potwierdza. Kolorowe, niezaniedbane pod względem detali lokacje cieszą oko, chociaż nie ma zbyt wielu okazji, żeby podziwiać krajobrazy. Postacie wyglądają równie dobrze, z jednym wyjątkiem - najmłodsza z bohaterek, choć na ekranie tytułowym sprawia ewidentne wrażenie co najwyżej dwunastolatki (oczy na pół twarzy), w grze jest równie wysoka jak jej koleżanki, a jej głowa... cóż, jest taka choroba, którą ludzie nazywają wodogłowiem... no, ale to już pozostawiam wam do oceny. Nieco podobny problem w grze ma muzyka; na jej określenie jest takie dobre słowo w języku angielskim, a brzmi ono "non-existent". Trzeba przyznać, że melodie z Battle Zeque Den mają swój potencjał, ale podczas gry po prostu się ich nie słyszy - gracz jest zbyt zajęty rozprawianiem się z kolejnymi przeciwnikami. A szkoda, bo niektóre z nich są całkiem przyjemne dla ucha; kompozytor utrzymał je (no, przynajmniej większość z nich) w klimacie średniowiecznej Japonii, toteż nie wszystkim mogą się spodobać, ale ja nie narzekałem. Odgłosy są typowe dla tego gatunku gier - okrzyki, kopnięcia, wrzaski, wszystko to prezentuje się przyzwoicie, choć miejscami miałem ochotę poprzyczepiać się do tego i owego. Battle Zeque Den... ma dziwne zakończenie. Ostatnia konfrontacja jest jakby urwana w połowie; może miałoby to jakiś sens, gdybym rozumiał język japoński, a więc nieliczne dialogi i monologi pojawiające się w grze, skoro jednak ich nie rozumiem, czuję się odrobinę zawiedziony. Nie zdradzę dokładnie co i jak - zobaczcie sami, tym bardziej że Battle Zeque Den na niskim poziomie trudności jest do przejścia za pierwszym razem, co chyba jeszcze zwiększa jej atrakcyjność - niecierpliwi i niewprawieni gracze również znajdą coś dla siebie, nie musząc po kilka dni katować się na każdej planszy. Zresztą mogę tę grę polecić nie tylko im - wyjadacze też mogą znaleźć tu coś dla siebie, chociaż nie jest to jakiś hit, lecz "tylko" kawał porządnie wykonanej roboty i kolejny dowód na to, że ROM-ów ze znaczkiem (J) nie powinno się omijać szerokim łukiem - być może właśnie traci się szansę na znalezienie prawdziwej perełki? Szukajcie, ludzie, bo gier takich jak Battle Zeque Den, mogących zapewnić godziny godziwej rozrywki pomimo braku znajomości języka jest więcej. Znacznie więcej. |
||||
|